niedziela, 23 kwietnia 2017

Od Beniamina do Luny

Był wiosenny dzień, bardzo ładny zresztą. Słonko ćwierkało, ptaszki świeciły, humorek mi dopisywał. Miałem ochotę na poranny spacerek, więc na taki się wybrałem. Wędrowałem pół godziny, może godzinę, aż dotarłem w piękne miejsce. Po omszonych, płaskich jak tafle lodu kamieniach spływała woda, tworząc przecudne wodospady. Wokół rosły drzewa obdarzone intensywnie różowymi kwiatami.
 - Piękne miejsce, co? -usłyszałem głos za sobą. Podskoczyłem, zaskoczony i poślizgnąłem się. Nie udało mi się złapać równowagi i wpadłem do wody. Wynurzyłem szybko głowę i zacząłem pluć bezbarwną cieczą. Nade mną rozległ się śmiech.
 -Nie mów, Benuś, że się przestraszyłeś - powiedziała rozbawiona Luna. Wszystko byłoby OK, gdyby nie to, że nazwała mnie "Benuś". Wydrapałem się na kamień i otrząsnąłem z wody tak, że skrzydlata wilczyca, była cała mokra.
-Na przyszłość mnie tak nie nazywaj - mruknąłem, przeskakując obok niej na brzeg. Miałem nadzieję, że resztę ranku spędzę sam, ale Alfa mnie dogoniła.
<Luna?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz